/p>

Wspomnienia z historii: "Rośniemy w siłę!"
Wpisany przez BOGDAN   
czwartek, 24 czerwca 2010 13:00

Rok 1972 był dla nas, Polonistów rokiem szczególnym. Jako rezultat działalności lat poprzednich dość klarownie wytyczony został kierunek i stworzone zostały warunki do pełnego rozwoju naszego ruchu kibicowskiego w Bytomiu. Wiedzieliśmy (tak nam się przynajmniej wydawało) dokładnie dokąd zmierzamy, jakie są nasze możliwości i limitacje. Wiedzieliśmy wtedy dokładnie, że następnym etapem działania musi być ugruntowanie osiągniętej pozycji oraz rozwój nie tylko jakościowy, ale także ilościowy (w tym równiez ... tak, "siłowy"!).



Nasza dominująca pozycja na Śląsku nie podlegała dla nikogo dyskusji. Inne śląskie kluby (a było ich wtedy w ekstraklasie dość sporo!) ciągle jeszcze organizacyjnie "drzemały", choć pewne oznaki "budzenia się do życia" można było zaobserwować w Chorzowie. Dało się tam zauważyć parę nowych flag (na kiju) oraz przestano skandować, jako doping, słynne ... "Ruch tympo" (tempo), którego znaczenia, prawdę mówiąc, nigdy "nie rozgryzłem" (już więcej sensu miała nasza "rymowanka", którą uwielbialiśmy serwować niebieskim w Chorzowie: "Ruch – spuchł, Bula - ciula!"). W Chorzowie (zresztą na innych stadionach również) pojawiły się też w tym czasie pierwsze próby zorganizowanego śpiewu (oczywiście polegające jedynie na "kserowaniu" naszych piosenek. Śpiewano głównie "Heja Niebiescy" (wiadomo z czym nam się to wtedy kojarzyło!) "Heja Kolejorz", "Heja Zagłębie", itp. na nutę naszego "Heja Polonia".

Podczas gdy "sprawy lokalne" mieliśmy całkowicie pod kontrolą i nie wyglądało na to, że w najbliższych latach nasza supremacja w regionie może być w jakikolwiek sposób zagrożona, to dużo większego "przyspieszenia" nabierał natomiast ruch kibicowski w innych regionach. Co ciekawe, najszybciej i "konkretnie" nadganiały dystans do nas wchodzące właśnie do ekstraklasy zasłużone i z tradycjami kluby z Łodzi, Poznania oraz Wrocławia. Sporo nowego działo się też w Warszawie na Legii, gdzie coraz liczniejsza grupa nowej generacji kibiców coraz głośniej śpiewała (oczywiście!) na nutę naszego "Heja Polonia" ichnie "CWKS, CWKS, Legia, Legia CWKS". Frekwencja na tych stadionach była znacznie wyższa niż w Bytomiu. Wieloletnia, poparta pięknymi tradycjami tęsknota za dobrą, ekstraklasową piłką i "głód sukcesów” w "nowych ośrodkach" oraz osiągnięcia (również na arenie międzynarodowej) i niezła drużyna "z nazwiskami" w przypadku Warszawy powodowały, iż frekwencja na tych stadionach znacznie przewyższała, ciągle zresztą "grawitującą w dół" tą w na stadionie w Bytomiu. Taki stan rzeczy przekładał się oczywiście dość bezpośrednio na możliwości naszych rywali w dziedzinie "ilościowego rozwoju", z czego doskonale zdawaliśmy sobie sprawę. Nasza siła i dominacja polegała dotąd na świetnym, dużo lepszym niż gdziekolwiek indziej zorganizowaniu. Mówiąc wprost: nikt z naszej grupy nie miał prawa się "wyłamać", większość z nas znała się bardzo dobrze i nasza siła polegała właśnie na "jedności w grupie" oraz "jeden za wszystkich – wszyscy za jednego". Jednakże wobec powyżej opisanych "obiektywnych czynników", już w niedalekiej przyszłości mogło to nie wystarczyć. Dlatego więc dość świadomie położyliśmy spory nacisk na nabór do naszej grupy i to nie tylko ilościowy, ale także "jakościowy" (co tym razem niekoniecznie musiało się wiązać z ilorazem inteligencji!). Trzeba powiedzieć, że właśnie w tych latach grupa nasza dość poważnie "urosła w siłę" (i to w dosłownym tego słowa znaczeniu), choć jeśli brać pod uwagę przekrój demograficzny, być może (średnio) byliśmy nieco ... za młodzi. Ale czas działał przecież na naszą korzyść i nasza "młoda bojówka" dojrzewała w różnych (przeważnie zresztą nie takich trudnych) "próbach charakteru i pięści". To oni mieli stanowić o naszej sile w tej następnej, bardziej związanej ze słowem "hools" epoce rozwoju ruchu kibicowskiego w Polsce.



W roku 1972 ciągle jeszcze mogliśmy się czuć na wszystkich wyjazdach w miarę bezpiecznie. Nawet dość "gorącym" już terenie w Warszawie, raczej nikt nam nie "podskakiwał" (choć pamiętam drobną utarczkę z małą grupą Legionistów pod pomnikiem Syrenki, która dla nich skończyła się kąpielą w Wiśle!). Bez ryzyka i obaw parkowaliśmy autobusy w centrum miasta (pod Pałacem Kultury!), bez problemów spacerowaliśmy w grupkach (z flagami i w czapeczkach) po Warszawie robiąc sobie pamiątkowe zdjęcia (takich ja to powyżej). Pamiętam, jak przy okazji jednej z wizyt w Warszawie w 1972, Leon i jego ekipa "oflagowali" na niebiesko-czerwono teren wokół Belwederu i ... moczyli sobie nogi w tamtejszej fontannie (oczywiście, aż do przybycia "odpowiednich służb"). Takie sytuacje były już nie do pomyślenia w następnych latach.

Już wtedy, w 1972, coraz częściej na stadionach (a także poza nimi) dochodziło do drobnych i "nie tak bardzo drobnych" ekscesów między kibicami. To właśnie wtedy (1972) w Gdyni, w drugiej (czyli jakbyśmy obecnie powiedzieli w ... pierwszej) lidze miała miejsce pierwsza, bardzo nagłośniona awantura między miejscowymi kibicami (Arka) i gośćmi z Poznania (Lech). Artykuły o podobnej, krytycznej wobec kibiców tonacji coraz częściej zaczęły się pojawiać w mediach. Również o nas nie pisano już tylko w samych superlatywach (głównie chodziło jednak o "chamstwo na trybunach i niecenzuralne skandowanie"). Jednak ogólnie, trzeba przyznać, iż wciąż cieszyliśmy się sympatią "sterujących" mediami, a także samych (zwłaszcza lokalnych, śląskich) pismaków, takich jak np. bywający w klubie na Kolejowej Zbigniew Dutkowski, który dość często sympatycznie się o nas wyrażał w swoich cotygodniowych felietonach sportowych "Tydzień w sporcie" ukazujących się w Trybunie Robotniczej.



Czasem pokazywano nas też (krótkie migawki) w TV. Również Polskie Radio (redaktora niestety nie pamiętam) zawitało do nas, do Bytomia, aby w klubie na Kolejowej nagrać parę wywiadów (nawet nie pamiętam dokładnie, o czym mówiliśmy) oraz uwiecznić na taśmie nasz chóralny śpiew. Nie było to takie łatwe, bo informacje o przyjeździe ekipy z radia, jak to było praktykowane w tamtych czasach, dostawaliśmy "na ostatnią chwilę" i zorganizowanie "pospolitego kibiców do klubu ruszenia" logistycznie sprawiało nam trochę kłopotów. Efekt końcowy nie był jednak najgorszy. Zebraliśmy około 50. "gardeł", które "na pełnej kurwie" wykrzyczały w klubowej świetlicy do mikrofonów nasze "Heja Polonia", które rozpoczynało audycję oraz, kończący ją, nasz Hymn klubowy "Jeszcze Polonia nie zginęła". Wielka szkoda, że nie zachowała się taśma z tym nagraniem.

Wyjazd do Opola na inauguracyjny mecz sezonu 1972/73 był niejako oficjalnym "chrzestem bojowym" naszego nowo utworzonego Klubu Kibiców. Tydzień przed data meczu w kilku punktach miasta (przeważnie na witrynach sklepowych) pojawiły się pięknie malowane przez Staszka Chytrę plakaty informacyjne (co również było wtedy nowością i prawdopodobnie pierwsza taka inicjatywa w skali krajowej). Pamiętam te plakaty doskonale: na niebiesko-czerwonym tle (pasy) Stasiu umieścił zachęcającą rymowankę: "Jeśli chcesz zobaczyć zwycięskiego gola – to jedź z nami na mecz do Opola!", po której następowały konkretne informacje na temat zbiórki i szczegółów wyjazdu. Jechaliśmy wtedy pociągiem z przesiadką w Tarnowskich Górach, drogą nieco okrężną, ale wybraną celowo, gdyż jeździły tą trasą nigdy nieprzepełnione pociągi piętrowe (tzw. "pulmany", które pozwalały na znacznie lepszą integrację oraz wspólną naukę nowych przyśpiewek. Na otwarcie sezonu mieliśmy przygotowaną jeszcze jedną niespodziankę z gatunku "pierwsi w kraju" – zaprezentowaliśmy się tam pierwszy raz jako grupa w nowych, niebiesko-czerwonych czapeczkach klubowych! Pamiętam, jak razem z Wackiem Tomaszkiem, już oficjalnie, z ramienia klubu Polonia Bytom, zamawialiśmy te czapki w pracowni "u Koja". Rozmowa była oczywiście diametralnie inna od tej, jaką odbyłem z tym panem poprzednio. Teraz, to my stawialiśmy warunki. Negocjowaliśmy głównie cenę i termin (chcieliśmy zdążyć na początek sezonu, a czasu było mało!). Ostatecznie zgodziliśmy się na dość wygórowaną cenę (50 zł) w zamian za ekspresowe tempo usługi. Zamówiliśmy 150 czapek, które zostały rozdane (za darmo) wśród kibiców przybyłych na zbiórkę, a całe przedsięwzięcie było finansowane z "naszego" budżetu, czyli de facto przez klub. Koj, jak to Koj, nie do końca wywiązał się ze swych obietnic. Czapki miały być uszyte dokładnie na wzór tej mojej, pierwszej, którą przecież też od niego kupiłem. Tymczasem po otwarciu przesyłki okazało się, że wykonanie, zwłaszcza wykończenie (podszewka) dość znacznie od oryginału się różniło (było po prostu bardziej tandetne, a przez to dla producenta tańsze). O ile sobie przypominam, to po telefonie od kierownika klubu Koj zgodził się na bezpłatne "przedłużenie serii" o 25 sztuk. W Opolu zaliczyliśmy kolejne "wejście z bramą" na trybuny, pochlebne recenzje za wygląd i doping oraz ... porażkę na boisku 0:1!

Na kolejny mecz do Bytomia na wypełniony stadion, przyjechał Górnik Zabrze. Przyjechał, po raz pierwszy, z gotowym do gry przeciwko swojemu byłemu klubowi (poprzednio miał kontuzję bądź też "kontuzję") Janem Banasiem. Jako piłkarz Polonii, Banaś był przez nas (i nie tylko przez nas) uwielbiany i hołubiony. Na nim opierała się gra ofensywna Polonii oraz nasze całe nadzieje na przyszłość. W takim momencie Banaś nas opuścił, w dodatku przechodząc do znienawidzonego (głównie za to, że faworyzowanego przez władzę i media) Górnika Zabrze. Oczywiście po latach, kiedy wiele opinii się "ugładziło", niektóre "politycznie poprawne" działania "czynników" oraz inne fakty dotyczące tego transferu ujrzały światło dzienne (również sam piłkarz opowiadał o nich w swoich wspomnieniach) obiektywna ocena tego wydarzenia mogłaby być odmienna, ale w tamtym czasie my, jako kibice absolutnie nie potrafiliśmy Banasiowi wybaczyć tej zdrady i był on w Bytomiu, na stadionie Polonii, "wrogiem publicznym numer jeden"! Banaś na nasze boisko wybiegł już po roku gry w Górniku, co spowodowało naszą wściekłość i chęć odwetu! Oczywiście każde jego dojście do piłki spotykało się z burzą gwizdów i wyzwisk, a nasz "doping" na tym meczu definitywnie koncentrował się na tym piłkarzu. Częste skandowanie "Banaś chuj!!!" przeplatało się ze śpiewaniem (dość głupawej, trzeba przyznać) przyśpiewki: "Rodzice Banasia do obiadu siedli, pieczone kutasy widelcami jedli ..." w refrenie (także dość głupawym) dodając "kurwa Twoja mać jebana". Nie wiadomo, więc na ile te aluzje zawarte w piosence (oczywiście nie znaliśmy wtedy dość "skomplikowanej" i delikatnej sytuacji rodzinnej Banasia) w połączeniu z innymi "dowodami naszej miłości" do piłkarza miały wpływ na jego (i jego kolegów) postawę na boisku, jednakże fakty są takie, że przegraliśmy 0:4, a trzy bramki po przerwie strzelił nam ... Jan Banaś!



Wiosną roku 1972 wybraliśmy się pociągiem kilkuosobową grupą na mecz do Szczecina. W tamtych czasach wyjazdy takie należały do rzadkości i w mieście portowców stanowiliśmy dość interesujące "zjawisko", tym bardziej interesujące, iż wystąpiliśmy tam w barwach klubowych i prowadzilismy niezly doping przez cały mecz, jak to sie popularnie mówi: "na pełnej kurwie pojechaliśmy". Polonia wygrała 2:1. Byliśmy również obecni (autokar) w Mielcu (0:0) oraz w Warszawie (kilka autokarów) na meczu z Gwardią, który rozgrywany był na Stadionie Dziesięciolecia jako "atrakcja towarzysząca" imprezie zakończenia kolejnego kolarskiego Wyścigu Pokoju. Ostatni etap w Warszawie wygrał nasz Ryszard Szurkowski, ale Polonia niestety poległa i to aż 0:3.

Zgoła odmienne nastroje towarzyszyły nam pod koniec tego sezonu, kiedy walnie przyczyniliśmy się do degradacji z ekstraklasy naszego rywala zza miedzy, czyli Szombierek. Klub ten nigdy nie był przez nas lubiany i traktowany był przez wszystkich dość pobłażliwie, choć z ironią, jako taki dziwny, dzielnicowy twór, jednym słowem "wrzód na dupie" Bytomia. W sezonie 1971/1972 pokonaliśmy ich dwukrotnie: 1:0 na "wyjeździe" oraz 2:0 przy Olimpijskiej. Pamiętam, że z okazji tego drugiego meczu (który przypieczętował spadek rywala) przygotowaliśmy kilka "okolicznościowych" przyśpiewek, wiele z nich dowcipnych, (prawie) wszystkie trochę(?) wulgarne. Dość nieswojo chyba czuł się as górników z Szombierek, Jerzy Wilim (po tym sezonie skaperowany do Górnika), gdy musiał wiele razy wysłuchać parotysięcznego chóru śpiewającego:
"Niech nam gwiazdka pomyślności nigdy nie zagaśnie,
A Wilima, skurwysyna niechaj piorun trzaśnie!"
Wiem, że nie byli naszym zachowaniem zachwyceni nasi klubowi działacze, którzy właśnie po raz pierwszy gościli na stadionie wiceministra hutnictwa tow. Trzcionkę (Polonia właśnie zaczęła występować pod szyldem i opieką resortu hutnictwa), ale dla nas miało to jak najbardziej trzeciorzędne znaczenie. Ważne było zwycięstwo oraz:
"... Co ja widzę, co ja widzę?
Szombierki w drugiej lidze!...
"

Tak więc kolejny sezon (choć piłkarsko niezbyt udany) zakończyliśmy pozytywnym akcentem. Również (a może przede wszystkim) kibicowsko był to dla nas sezon bardzo pomyślny. Osiągnęliśmy stabilizację na określonym niezłym poziomie, a w niektórych dziedzinach poczyniliśmy, nie taki mały, a z pewnością bardzo ważny oraz perspektywiczny, krok do przodu, w przyszłość...




autor: BOGDAN