/p>

Wspomnienia z historii: "Nasza mała stabilizacja"
Wpisany przez BOGDAN   
środa, 07 lipca 2010 12:10

Rok 1972 był dla nas okresem dość dużej aktywności w ramach naszego nowego Klubu Kibiców Polonii Bytom. Była to dość wytężona, (a czasem żmudna) "pozytywistyczna praca u podstaw". Ciągle zdawaliśmy sobie sprawę, że nadal jesteśmy "w drodze", a do wytyczonego modelu wiele jeszcze brakuje. Byliśmy bacznie obserwowani i naśladowani przez innych i wiedzieliśmy, że musimy nadal ciągnąć tę "lokomotywę".



Sprawami organizacyjnymi w Klubie Kibiców zajmował się głównie Wacek Tomaszek (wiceprzewodniczący KK d/s organizacyjnych). Trwała rekrutacja i zapisy, a co z tym związane prowadzenie kartotek członków, przyjmowanie i ewidencja składek członkowskich (te ustalone zostały na minimalnym poziomie 12 złotych rocznie) oraz... wydawanie legitymacji. Uznaliśmy, że (przynajmniej na początku) nasza organizacja będzie miała charakter "kadrowy", więc członkostwo w Klubie nie było "otwarte" i gwarantowane. Mieliśmy swoje druki aplikacji, po wypełnieniu których kandydatura musiała być zatwierdzona przez nasz Zarząd. Przyjęliśmy również ukończone 16 lat jako "dolny" limit wieku dla naszych członków. Dość szybko ustalenie to nieco "naciągnęliśmy", po to jedynie aby przyjąć w nasze grono młodszego wiekiem, małego wzrostem, ale wielkiego sercem Polonisty, Pawełka Kunę. Nasze Legitymacje Członkowskie były identyczne do tej poniżej, z tym wyjątkiem, że na każdej stronie widniała okazała pieczątka "Koło Sympatyków". Myślę również (choć pewności nie mam), że podpisywałem ją nie jako "prezes", lecz "przewodniczący". Jako ciekawostkę podam, że legitymacje z numerem 001/72 otrzymał od nas (bo któż by inny?!) Leon Karpacz.




Zebrania naszego Zarządu, które odbywały się raz w tygodniu (we wtorki), były otwarte dla wszystkich i często brało w nich aktywny udział dużo więcej osób niż nasza szóstka. Często przychodził nestor naszej organizacji, były sędzia i kwalifikator piłkarski, 76-letni inż. Józef Skocki, który raz w miesiącu prowadził z nami swoiste "szkolenie" na temat sędziowania i przepisów gry w piłkę nożną. Ale z pewnością niemniej ciekawe były jego wspomnienia z boiska, o których z wielką chęcią, zaangażowaniem i humorem opowiadał bez końca. Oczywiście na czas zebrań mieliśmy zawsze gwarantowaną rezerwację klubowej świetlicy. W świetlicy również wisiała nasza "gazetka ścienna" z ciekawymi artykułami (przeważnie nas bezpośrednio dotyczącymi) oraz naszymi wiadomościami i komunikatami. Nie mieliśmy już również żadnych problemów z wykorzystywaniem do naszych celów klubowej gabloty na ulicy przed klubem. Sporym wyzwaniem organizacyjnym było w tamtych czasach organizowanie wycieczek na mecze wyjazdowe. Załatwialiśmy (często przy pomocy klubu) "środki transportu" oraz musieliśmy pamiętać o obowiązkowych formalnościach i ubezpieczeniach (celowo o tym wspominam, bo w tym aspekcie raz daliśmy dość dużej... plamy – ale o tym później).

Jako przewodniczący tej sekcji (kibiców) klubu brałem udział w zebraniach jego Zarządu. Nie mam z tym związanych zbyt wielu wspomnień. Przeważnie omawiano i głosowano (ja też!) sprawy związane z innymi niż piłkarska sekcja, bądź zajmowano się młodszymi wiekowo grupami. Dość ciekawy natomiast był przekrój personalny takiego Zarządu. Zasiadali w nim przeważnie ludzie niekoniecznie z Polonią "związani emocjonalnie", a nawet niekoniecznie interesujący się (o znających się nie wspomnę!) sportem (a piłką nożną w szczególności). Istniał swoisty klucz według którego dobierano skład Zarządu, wynikał on ze społecznego prestiżu, pozycji (tytułu) zawodowej, a także branży lub organizacji reprezentowanej z jednej strony oraz specyficznych przewidywanych (bądź jedynie możliwych) potrzeb klubu z drugiej. I tak w Zarządzie klubu zawsze zasiadał ktoś "wysoko postawiony" we władzach miejskich (często Przewodniczący Rady Miasta) i politycznych, kierownicy ważniejszych działów Urzędu Miasta, wysocy rangą przedstawiciele Milicji Obywatelskiej, dyrektorzy (lub ich zastępcy) największych i najbogatszych zakładów pracy w Bytomiu (kopalnie, huty, BZPO), dyrektorzy central handlowych (np. "nasz" Karol Heczko był dyrektorem MHD w Bytomiu) i wszyscy inni, którzy "od ręki" mogli coś załatwić. Do takiego składu dochodzili kierownicy wszystkich sekcji Polonii (w tym i ja) występujący przeważnie w roli "petentów" w stosunku do tych "możnych". Najczęściej chodziło o tzw. "etaty", stypendia, przewozy (autokary), posiłki, pomoc (lub "załatwienie" sprawy) prawną itp. Bo w tamtych, ciekawych niewątpliwie, czasach główną wartością "namacalną" niekoniecznie był pieniądz i przynajmniej równie ważne były kontakty, różne "dojścia" i układy. Zebraniom takim towarzyszyła oczywiście (trudna w tamtych czasach do zdobycia dla przeciętnego zjadacza chleba) kawka, ciasteczka i (czasami) kieliszek czegoś mocniejszego.

Kiedyś podczas takiego zebrania była mowa o "zabezpieczaniu imprez" na naszym stadionie i koszty z tym związane. Chodziło chyba o zwiększony udział i rolę Milicji i przerzuceniu kosztów w tamtym kierunku. Oczywiście przedstawiciel MO (a był nim bodajże zastępca Komendanta Wojewódzkiej Komendy MO w Katowicach, bytomianin ze Stroszka, pułkownik Bednarczyk) nie miał problemu z aspektem finansowym, chodziło głównie o "czynnik ludzki" (nie miał skąd tych gliniarzy brać!). Wtedy zrobiłem mu mały wykład na temat stosunków międzyklubowych w Polsce (kiedy można się spodziewać jakiejkolwiek zadymy, a kiedy do "pilnowania spokoju" można zatrudnić parę kobiet-emerytek). Oczywiście w tej pierwszej grupie wymieniłem mecze z Zagłębiem Sosnowiec. Tak się złożyło, że za parę dni graliśmy właśnie w Sosnowcu. Jechaliśmy niezłym składem, przygotowani na niezłą "zabawę", kiedy nagle zaraz po przyjeździe do Sosnowca zostaliśmy otoczeni przez spory oddział milicji! Była to grupa młodych "studentów" z Piotrowic (przyszłe ZOMO), którą "nasłał na nas" ("aby im włos z głowy nie spadł") pułkownik Bednarczyk. Dzielni panowie "pilnowali" nas podczas meczu i w szwadronie odprowadzili na przystanek tramwajowy, czekając aż wszyscy z Sosnowca odjedziemy (w międzyczasie goniąc i pałując próbujących "nawiązać z nami kontakt" goroli). Czuliśmy się bardzo nieswojo i głupio i wstyd nam było bardzo, a ja nawet się chłopakom nie przyznałem do mojej pogawędki z pułkownikiem...

Za sprawy związane z organizacją widowni i dopingu z ramienia Klubu Kibiców odpowiadali głównie Amant i Jurek Poznański (Siwy). Z wielkim przybliżeniem można powiedzieć, że pełnili oni wśród nas funkcje podobną do tej, jaką spełnia dzisiejszy "młynowy". Pojęcie "młyna" w dzisiejszym tego słowa znaczeniu nie istniało. Oczywiście nasza "aktywna" grupa siedziała zawsze razem i w tym samym miejscu, na "prostej", na przeciwko głównej trybuny. Liczebność takiego "młyna" dochodziła w porywach do 500. "głów". Przeważnie zajmowaliśmy dwa lub trzy środkowe sektory. Na "naszych" miejscach nie miał prawa usiąść nikt "obcy" (dotyczyło to również kibiców Polonii) lub ktoś, kogo teraz nazwalibyśmy "piknikiem". "Młodzież młodsza" siedziała na "obrzeżach" naszego sektora. Dość często, przed rozpoczęciem meczu "starsi" robili selekcję w sektorze wyrzucając z niego osobników, którzy z różnych względów się w nim znaleźć nie powinni oraz małolatów. Również osoby "nieaktywne" w trakcie meczu były z tego "młyna" mniej lub bardziej grzecznie wypraszane. Bardzo różny był na tych miejscach przekrój demograficzny i społeczny. Nie było wśród nas żadnych podziałów (np. na Klub Kibiców i resztę). Wszyscy zresztą dobrze się znaliśmy nie tylko ze stadionu.

Przez wiele lat naszą "nieformalną siedzibą" (oprócz knajpy "Roksana" oczywiście!) był "biurowiec" (piszę w cudzysłowie, gdyż budynek ten raczej przypominał starą, walącą się ruderę) obok dworca PKP (a raczej na jego "tyłach"), w którym pracował Staszek Chytra. Staszek był wtedy kierownikiem kolejowego "odcinka budowy" (tak się to dziwnie nazywało). Często spotykaliśmy się na jego "włościach" przy różnych okazjach (pogadać, coś wypić czy też... zagrać turniej w cymbergaja), ale najczęściej w dniach kiedy grała Polonia. Od rana był to nasz "sztab dowodzenia". Przeważnie chodziłem tam z Amantem i Wackiem, ale czasami bywali tam tez inni: Siwy, Marek Woźniak, Skrzynia, Suchy. Tam właśnie i przy takich okazjach powstało wiele piosenek i przyśpiewek, z których sporo (choć większość "poszła w zapomnienie"), przez wiele lat (a niektóre do dzisiejszych czasów) można było usłyszeć na stadionach piłkarskich w Polsce. Pamiętam, jak księgowa/sekretarka Staszka przepisywała te piosenki wielokrotnie (z "kalkami") na maszynie, więc na mecz wychodziliśmy już zaopatrzeni w karteczki z tekstami do rozdania wśród naszych.

Jedną z pierwszych piosenek powstałych w ten sposób była chyba adaptacja popularnej piosenki "O Maryjanno". Pamiętam ten dzień całkiem nieźle. Było to wyjazdem do Krakowa na mecz z Wisłą. W biurowym radioodbiorniku akurat nadawano "Koncert Życzeń" i "leciała" ta właśnie piosenka. Wpadła nam w ucho (wiadomo, że po paru głębszych nawet takie "ludowe" pioseneczki mogą się "przyczepić"!) i dość szybko z Amantem stworzyliśmy ten bardzo nieskomplikowany tekst, nie przypuszczając nawet, że wkrótce stanie się on tak popularny na stadionach.

"Wczoraj, obiecałaś nam na pewno,
Że dwa punkty dzisiaj będą
Więc my ufamy Ci.
Nasza, nasza wiara niezachwiana,
Bo jest w tobie zakochana
Twoich kibiców brać.

Hej, hej, Polonio
Gdybyś trochę nas kochała
Wygrałabyś ten mecz
Ten jeden mecz, ten ważny mecz...
"

Pamiętam także dzień, w którym Siwy po raz pierwszy zaczął nucić:

" Moja jedyna miłość to Polonia
Więc ja ciągle wierzę w Nią
Ona ma jedyna...
"

Początkowo uznaliśmy, że nuta ta się "nie przyjmie" (a także, że należałoby chyba piosenkę jakoś "dokończyć"), ale po jakimś czasie (prawdopodobnie nie mogąc już słuchać pijackiego zawodzenia Siwego!) daliśmy za wygraną i... księgowa przepisywała również ten tekst.

Przed meczami głównie przygotowywaliśmy "okolicznościowe", związane z konkretnym meczem i przeciwnikiem, krótkie przyśpiewki. Większość z nich jest dziś zapomniana, ale sporo, zwłaszcza tych bardziej uniwersalnych, można jeszcze usłyszeć na stadionach. To właśnie u Staszka w biurze powstały takie przyśpiewki:

"Jeszcze jedna bramka,
Jeszcze jedna bramka,
Jeszcze jedna musi być hej
" (x2)

"Ke sera, sera,
Polonia dwa punkty ma,
Polonia dwa punkty ma,
Ke sera, sera
"

"Dziś Polonia gra sialalalala
I dwa punkty ma sialalalalala...
"

"Nananana, nananana, eee Polonia
Nananana, nananana, eee Polonia.
"

"Już za chwilę, za chwileczkę
"Lala" strzeli pod poprzeczkę
" (chodziło o Radeckiego)

Z czasem, gdy coraz częściej na wyjazdy jeździliśmy klubowym autokarem, on właśnie "zastąpił" nam to biuro "Odcinka Budowy Nr 1" i piosenki układało się głównie w autobusie. Mieliśmy też swojego wyjazdowego trubadura z gitarą - Szprotę.

Stadion Polonii robił się coraz bardziej niebiesko-czerwony. Od klubu dostawaliśmy każdorazowo trochę (chyba "lewych") "wejściówek" - małych karteczek z pieczątką klubu, które upoważniały do wstępu na mecz przez "naszą", wydzieloną bramkę. Sporą część z nich przeznaczaliśmy dla kibiców (często młodszych) w barwach Polonii lub z flagami. To była dla nich dodatkowa motywacja. Wprowadzaliśmy też w coraz większym stopniu nowe formy opraw stadionowych: serpentyny, świece dymne, petardy. Kiedyś (pamiętam był to mecz z Wisłą) mój kolega szkolny Andrzej Opuchlik pierwszy raz przyniósł na mecz... dzwonki!



Trzeba przyznać, że wciąż jeszcze mieliśmy "dobrą prasę". Po meczu w Sosnowcu, który w ramach opieki MO opisałem trochę wcześniej redaktor Sportu napisał: "Był to pojedynek, który musiał zadowolić przemoczonych widzów. Zwłaszcza tradycyjnie już doskonale zorganizowanych zwolenników Polonii, którzy w sposób kulturalny wygrywali bezpośredni pojedynek z sympatykami Zagłębia.".

Wielką frajdę sprawiła mi osobiście krótka notatka w tejże gazecie o tym, że "coraz lepiej spisuje się też słynne >>bractwo kurkowe<< czyli chór kibiców Polonii Bytom.". Choć w ówczesnych czasach istniała w Polsce grupa rockowa "Bractwo kurkowe", ale w tym kontekście jest raczej pewne, że autor uczynił dyskretną(?) aluzję do mojego nazwiska. I takiej wersji będę się trzymał!





autor: BOGDAN