/p>

Wspomnienia z historii: "Czasem polała się krew..."
Wpisany przez BOGDAN   
czwartek, 17 lutego 2011 02:02

Ten odcinek dość trudno byłoby mi nazwać moimi wspomnieniami, gdyż w ważniejszych wydarzeniach, które postaram się opisać nie brałem bezpośredniego udziału. Chociaż na meczach Polonii Bytom (zwłaszcza u siebie) ciągle jeszcze bywałem to moja kibicowska aktywność ograniczała się do tej "stadionowej", prężnie rozwijała się  wtedy (nie tylko w Bytomiu) tzw. "chuliganka". Mimo to zdecydowałem, że na podstawie mojej wiedzy, relacji i przekazów świadków oraz nielicznych dokumentów postaram się opisać parę najbardziej "drastycznych" przypadków tego typu kibicowskiej działalności niebiesko-czerwonych na przełomie lat 70. i 80. ubiegłego stulecia.



Spośród wielu "okołoboiskowych" przygód z tamtych czasów, wyraźnie należy "wyróżnić" dwa "historyczne" wydarzenia: mecz z Wisłą Kraków w Bytomiu w 1978 oraz finał rozgrywek o Puchar Polski w 1980 roku pomiędzy Lechem Poznań oraz Legią Warszawa w Częstochowie. Na tle tych dwóch epizodów dość "blado" wyglądają inne, równie przecież znaczące i dość "brutalne", drugoligowe incydenty np. w Wałbrzychu czy Bielsku.

Warto tu chyba również krótko wspomnieć o kolejnym starciu podczas meczu z Szombierkami w Bytomiu (na boisku rywala) w sezonie 1979/80. Był to sezon dość specyficzny dla Bytomia: Polonia po "zgromadzeniu" 16 punktów (z różnicą bramek minus 24!) zajęła ostatnie miejsce, żegnając się z ekstraklasą, zaś Szombierki sięgały po swój jedyny w historii tytuł Mistrza Polski! Również (chyba w związku z tym) frekwencja i "entuzjazm" kibiców na stadionie Szombierek przeżywały swoje najlepsze czasy. Po raz kolejny kibice biało-zielonych postanowili zająć "nasz" centralny sektor "pod zegarem". I po raz kolejny zostali z niego (tym razem jednak po stawieniu dość zdecydowanego oporu!) "wyproszeni". Jak wspomniałem siedzieliśmy "pod zegarem", który wraz z tablica wyników umieszczony był na dość archaicznej, metalowej konstrukcji. Za białą tarczą zegara, na małym metalowym siodełku "urzędował" pracownik klubu, którego zadaniem było, po ustawieniu wskazówki przed rozpoczęciem każdej połowy, uruchomienie "mechanizmu" zegara oraz wymiana drewnianej tablicy z kolejną cyfrą w razie zdobycia bramki. Gdy gospodarze objęli prowadzenie postanowiliśmy "pomóc" gościowi w jego ciężkiej pracy i od tego czasu na tablicy wyników widniał rezultat 1:5 (nie wiadomo dlaczego tablic z wyższymi liczbami nie było!). Później, po starciu z Szombierkarzami w przerwie meczu, cała ta "wieża" łącznie z zegarem została zdemolowana. W ten sposób, dzięki nam, zaczynając od następnego sezonu, nasi sąsiedzi zza miedzy "dorobili" się bardziej "normalnego", na miarę dwudziestego wieku, boiskowego zegara.

Prawie dwa lata wcześniej podczas starć kibiców na dworcu PKP w Bytomiu zginął człowiek. Niedawno przeglądając forum dyskusyjne kibiców Wisły natknąłem się na taki fragment dyskusji dotyczący ich (krakusów) zgody z Legią(!), ale "przy okazji" nawiązujący do wydarzeń w Bytomiu:
"...W dzisiejszych czasach taka zgoda wydaje się być nie do pomyślenia, jednak w sezonie 1976/1977 miała miejsce. Powstała, kiedy to Wisła jechała na wyjazd do Bytomia na mecz z Polonią. Legioniści jechali w tym samym czasie na swój mecz do Zabrza. W Katowicach, warszawiacy przesiedli się na pociąg do Bytomia i razem z Wisłą podążali na jej mecz. W sumie było około 400 osób. Na dworcu w Bytomiu, czekał już "komitet powitalny" chuliganów Polonii. Poloniści wyposażeni w pały i łańcuchy lali każdego kto tylko wysiadł z pociągu. Choć było ich o polowe mniej, to jakakolwiek obrona wiślaków i legionistów nie wchodziła w grę. Ludzie ratowali się więc ucieczką. W zajściu tym zginął kibic z Warszawy. Z tego tez powodu powstała później przyśpiewka:
Niech Polonia zginie
Niech Polonia zgaśnie
Przyjaźń Wisły z Legia
Nigdy nie zagaśnie!!!...
"
Abstrahując od (skądinąd niewątpliwie historycznie ciekawego i frapującego!) wątku o "przyjaźni wieczystej" między kibicami Wisły i Legii, postanowiłem skupić się jedynie na jak najwierniejszym odtworzeniu wydarzeń z dworca PKP w Bytomiu, prostując jednocześnie szereg niedomówień i przekłamań, jakie (także w treść powyższego tekstu) wkradły się do rozmaitych relacji i przekazów ich dotyczących. Udało mi się dotrzeć do wielu źródłowych informacji, w tym relacji bezpośrednich świadków i uczestników wydarzeń (włączając tych mających później do czynienia z wymiarem sprawiedliwości i "przykładnie" ukaranych) oraz innych osób mających z nimi jakąś "styczność"

Przede wszystkim uściślić należy datę i "tło historyczne" akcji. Nie mogła się ona odbyć w sezonie 1976/1977 (jak pisze kibic Wisły), gdyż w tym sezonie Polonia występowała w drugiej lidze i do bezpośredniej konfrontacji z Wisłą nie doszło! Historycznie Polonia miała z kibicami Wisły stosunki "poprawne", bez wielkiej zażyłości, ale też bez nienawiści. Oczywiście nie podobała nam się przynależność krakowskiego klubu do pionu gwardyjskiego (milicyjnego), ale z drugiej strony ceniliśmy ich za zaangażowanie w ruch kibicowski i organizacje trybun w Krakowie. Dość licznymi (jak na tamte czasy i warunki) grupami bywali też w Bytomiu. Sytuacja ta uległa drastycznej zmianie podczas ostatniego meczu ligowego sezonu 1975/76 w Bytomiu w czerwcu 1976. Polonia (już zdegradowana do niższej klasy) uległa wtedy Wiśle 0:2 I kibice Polonii postanowili swoją złość wyładować na gościach z Krakowa. Długo trwały gonitwy po parku, a niektórzy z krakowian zaliczyli "kąpiel" w przystadionowym stawie. Następny nasz bezpośredni kontakt z kibicami Wisły nastąpił dopiero w sezonie 1977/78. Mecz rozgrywany był (przy wypełnionej widowni) 15. października w Krakowie i zakończył się wynikiem bezbramkowym (co było sporym sukcesem Polonii, gdyż niepokonana Wisła dość pewnie zmierzała wtedy po kolejny tytuł Mistrza Polski).



Jeszcze przed meczem doszło do paru drobniejszych potyczek, ale generalnie kibice Polonii czuli się w Krakowie na tyle pewnie, że małymi grupkami (jak pokazuje zdjęcie poniżej) w barwach "piknikowali" na krakowskich plantach.



W tym samym dniu jednakże inną, około 30-osobowa grupa kibiców Polonii została przywitana na dworcu przez (dość nieliczną) kibiców Wisły, jak wspomina jeden z uczestników akcji: "Zaczęła się wielka gonitwa przed meczem. Wiślacy najbardziej upodobali sobie Mariusza Ścierankę, a to z tego powodu, gdyż ubrany był w żółtą "odblaskową" (wiec z daleka rzucającą się w oczy) wiatrówkę. Dopiero po jakimś czasie Poloniści zorientowali się "o co biega" i po reprymendzie Bambra ("Ty kurwaaaaaaa, no no no no no ściągnij ten kubrak bo nas tutaj zajebią!"), Mariusz kurtkę ściągnął i włożył do plecaka. Jednakże tak się tym zdenerwował, że gdy dorwał chłopaka z Wisły to spuścił mu taki łomot, że wszyscy myśleli, że go zabił. Wtedy do akcji znowu wkroczył Bamber, który jak to miał w zwyczaju, zabawił sie w... doktora. Podszedł do delikwenta, obsłuchał go i ze słowami: "ciągle dycha" jeszcze mu z buta poprawił...".

Po meczu doszło już jednak do sporych "przepychanek" zakończonych dość regularną bijatyką przed dworcem PKP w Krakowie. Właśnie ta bitwa (w której notabene wspomagali nas też kibice Cracovii) była swoistym "preludium" do tego, co miało nastąpić podczas rundy rewanżowej w Bytomiu, w marcu 1978 roku.

Wisła była wtedy "w gazie" (lider tabeli), więc można było się spodziewać ich niezłej liczebnie wizyty. Przypadek (szczęśliwy?!) sprawił, że w Katowicach w pociągu dosiedli się do Krakusów zaprzyjaźnieni z nimi (a znienawidzeni w Bytomiu) kibice Legii Warszawa (Legia grała wieczorem w Zabrzu). Planowanie i logistyczne przygotowania do tego spotkania rozpoczęły się w Bytomiu dużo wcześniej. Poprzez kontakty z jakimś zakładem mechanicznym oprócz "tradycyjnego" wtedy w takich sytuacjach sprzętu (kamienie, kije, pałki, itp.) "zabezpieczono" (czytaj: wyniesiono z zakładu) sporą ilość łańcuchów oraz kilka wiader... kulek łożyskowych. To właśnie głównie ten "sprzęt" odegrał rolę w poważniejszych urazach "gości". Na pociąg z Katowic oczekiwała na dworcu PKP w Bytomiu kilkusetosobowa "bojówka" Polonii (wspomagana także przez około 20-osobową grupę kibiców GKS-u Tychy). Przygotowano również papierowe białe gwiazdy, które nałożone na flagi Polonii miały za zadanie "uśpienie" czujności kibiców Wisły w czasie wjazdu pociągu. Wcześniej do Chorzowa Batorego udała się grupa kibiców Polonii (ludzie z Fałata: Krzysiu, Lulus, Małpa i Cygan). Tam wsiedli do pociągu zmierzającego w stronę Bytomia, by dokładnie rozpoznać sytuację i przy wjeździe pociągu na bytomski peron, dać znać wyczekującym, w których wagonach jada krakowiacy. Taktyka ta przyniosła pożądany efekt. Wagony z kibicami Wisły i Legii zostały szybko zlokalizowane, a "goście", po zobaczeniu flagi z białą gwiazda oraz usłyszeniu swojskiego "Hej Wisełka!" radośnie i ochoczo wystawili swe głowy przez otwarte na oścież okna i entuzjastycznie zaczęli "wysypywać" się na peron. Jednakże, zanim jeszcze pociąg całkowicie się zatrzymał jako pierwszy na peron wyskoczył... nasz bytomski Cygan (ksywka "Bakro") owinięty w kilka... szalików Wisły. Oczywiście natychmiast doskoczyło do niego paru krewkich napastników. Na szczęście Cygan został w porę rozpoznany, dzięki czemu ocalał. Akcja obijania kibiców Wisły i Legii (których obecność była dla wyczekujących kompletną niespodzianką) trwała prawie pół godziny i była bardzo brutalna. Używano ciężkiego sprzętu i nie oszczędzono nikogo. Dwa wagony pociągu zostały zdemolowane. Nie zauważono żadnych oznak interwencji organów porządkowych. Dopiero po zakończeniu bijatyki w stronę peronu tunelem biegli funkcjonariusze SOK (taka kolejowa milicja). Oni to udzielali pierwszej pomocy najciężej poszkodowanym.

Rannych było wielu (w tym kilku ciężko). Karetki kursowały "wahadłowo", a szpitale zostały postawione w stan pogotowia. Wiadomo, że w szpitalu wylądował z groźnie wyglądającymi obrażeniami między innymi znany kibic Wisły (jeden z dwóch braci) "Błazen". Wiadomo również, że była jedna ofiara śmiertelna. Informacje o tym podano w radio w późno-wieczornych wiadomościach. Nie jest natomiast prawdą, że jego śmierć związana była z faktem, że wpadł on pod przejeżdżający po sąsiednim torze pociąg. Informacja (plotka) taka prawdopodobnie została "rozpuszczona" przez komunistyczną propagandę i miała na celu zatuszowanie prawdy. Być może jej geneza wzięła się z tego, iż człowiek ten po przybyciu na peron funkcjonariuszy SOK leżał na ziemi na torach (gdzie ciągle jeszcze stał pociąg). Został on po prostu obity w środku wagonu, a następnie wypchnięty przez otwarte okno na tory. Prawdopodobnie właśnie obrażenia jakich doznał (jak wielu innych) podczas tego "wysiadania z pociągu" (obijanie łańcuchami) były przyczyną jego późniejszej śmierci. Chłopak miał 17 lat i z całą pewnością pochodził z Krakowa. Nie zginął na miejscu, lecz w stanie ciężkim (nieprzytomny) został przewieziony do szpitala na ulicy Żeromskiego. Prawdopodobnie jego ojciec posiadał jakieś poważne koneksje w Krakowie, gdyż udało mu się błyskawicznie zaaranżować przewiezienie syna helikopterem do kliniki w Krakowie. Niestety nie zdążył, chłopak zmarł w szpitalu tego samego dnia wieczorem.

W czasie meczu (pół godziny po jego rozpoczęciu) zaczęły się milicyjne aresztowania na sektorze Polonii. Podejrzanych wyprowadzano pojedynczo z zadziwiającą i dającą wiele do myślenia "precyzyjnością". Dla wszystkich stało się jasne, że milicja posiada dość dokładne informacje, które pochodzić mogły jedynie od "wewnątrz" i to od kogoś dobrze "obeznanego". Wielu (w tym były milicjant) do dziś wskazuje na jednego z najbardziej zasłużonych kibiców Polonii. Po "cichych" procesach i rozprawach zapadło sześć wyroków skazujących (kary pieniężne, 100 godzin prac społecznych przy sprzątaniu parków, 2 lata więzienia w zawieszeniu). Zarzuty były bardzo ogólne, nieprecyzyjne i nie poparte konkretnymi (przeciwko konkretnym oskarżonym) dowodami. Wyroki były, wiec raczej za "udział" niż za konkretny "czyn". Podobno "na odległość" zeznawali jacyś świadkowie z Krakowa oraz funkcjonariusze SOK. Na sali sądowej nikt ich jednak nie widział.

Wielokrotnie spotkałem się z określeniem meczu finałowego Pucharu Polski w 1980 roku pomiędzy Lechem Poznań i Legią Warszawa jako największego kibicowskiego "dymu" w czasach komunistycznych w Polsce. Kibice Polonii mieli w tym "historycznym" wydarzeniu swój znaczący udział. Mała zapowiedź udziału niebiesko-czerwonych w pucharowej batalii przeciwko Legii nastąpiła już wcześniej podczas meczu ćwierćfinałowego w Opolu. Razem z zaprzyjaźnionymi kibicami Odry, Poloniści urządzili sobie po meczu istne polowanie na warszawiaków. Niektórzy do dziś nie mogą się nadziwić, jakim cudem jeden z nich uciekając wskoczył przez okienko (za małe chyba, aby zmieścił się tam kot!) do piwnicy bloku (co notabene niewiele mu pomogło).

Mecz finałowy Pucharu Polski 1980 odbył się na Stadionie Miejskim (później stadion żużlowego Włókniarza) w Częstochowie, w Dniu Zwycięstwa, 9. maja. Nawiązując do wydarzeń "okołoboiskowych" z okazji ich 23. rocznicy dziennikarz (i kibic) ze Szczecina napisał nie bez kozery: "Kto widział to na żywo, ten przeszedł do panteonu kibicowskiej sławy". Częstochowa nigdy dotąd nie przeżyła takiej inwazji kibiców i w wielu aspektach (transport, przepustowość bram, organizacyjne, medyczne i porządkowe zabezpieczenie imprezy, itd.) była na to kompletnie nieprzygotowana. Dotychczasowe doświadczenia tamtejsze organa porządkowe i milicja zbierały raczej w "zabezpieczaniu" pielgrzymek na Jasną Górę niż większych wydarzeń sportowych i to z udziałem dwóch nienawidzących się grup kibiców. Ocenia się, że w tym dniu do Częstochowy przybyło do 15 tysięcy fanów Lecha (w tym specjalny pociąg z kilkunastoma wagonami piętrowymi) oraz co najmniej 10 tysięcy kibiców Legii. Oczywiście obie grupy wspomagali ich sprzymierzeńcy z innych miast. Wśród tych właśnie najbardziej aktywna i "efektywna" była kilkusetosobowa grupa fanów niebiesko-czerwonych.

Poloniści (wraz z podróżującą z nimi 40-osobową grupą zaprzyjaźnionych z Lechem kibiców Górnika Zabrze, wśród których był między innymi Zyga Balon) wysiedli z pociągu w Częstochowie we wczesnych godzinach przedpołudniowych. Ale jako pierwsi, w dużej grupie, dotarli tam już kibice Legii z Warszawy i Sosnowca. W wyniku ich starcia z grupami kibiców Lecha wspomaganych przez przyjaciół z ŁKS-u oraz bydgoskiego Zawiszy oraz... milicją, poważnych obrażeń doznał jeden z kibiców (niektórzy twierdzą, że nie przeżył). W "odwecie" rozjuczeni warszawiacy kompletnie rozbili lokalny komisariat MO. Wspomina kibic Polonii: ”...gdy wysiedliśmy na dworcu i chcieliśmy iść na stadion to ludzie nam odradzili, twierdząc, żeby się nie udawać w tamtą stronę, ponieważ Legioniści właśnie rozjebali komisariat milicji. I faktycznie, gdy później przechodziliśmy koło posterunku milicji to chyba nie było ani jednej szyby w budynku. Zrobiło to na nas mocne wrażenie..."

O porannych, miejskich, przedmeczowych przygodach wspomina też krótko wspomniany redaktor ze Szczecina: "...Utarczki między kibicami zaczęły się jednak już przed przyjazdem pociągu z Poznania. Wałęsające się po Częstochowie pojedyncze grupy kibiców, także z klubów zaprzyjaźnionych z Lechem (podkreślenie moje) lub Legią, potykały się na ulicach Częstochowy od rana...". Znana jest (prawdziwa!) anegdota dotycząca dość krwawego starcia Polonistów z kibicami Legii, kiedy to Warszawiacy omyłkowo zidentyfikowali bytomian jako zaprzyjaźnioną z nimi ekipę Pogoni Szczecin (te same barwy!) w wyniku czego nieprzygotowani zebrali dość konkretny "oklep". Akcję tą tak wspomina wtedy 14-letni Tomek, kibic Legii (dziś wysoki funkcją pracownik państwowej firmy w Warszawie): "...Szliśmy ulicą w kilkunastoosobowej grupie, gdy naprzeciwko zobaczyliśmy znacznie większą ekipę w niebiesko-czerwonych szalikach. Ucieszyliśmy się, że to kibice zaprzyjaźnionej z nami Pogoni i śmiało ruszyliśmy w ich stronę. Ale tamci na nas ruszyli i nie mieli wcale przyjaznych zamiarów. Okazało się, że to grupa zaprzyjaźnionych z Lechem kibiców Polonii Bytom, a Polonia ma takie same barwy jak Pogoń. Długo nas wtedy gonili: zatrzymaliśmy się dopiero przy dużej stercie kontenerów z pustymi butelkami po mleku. Po kilku sekundach nic z tej sterty nie zostało - butelkami odparliśmy atak Polonii...". Oczywiście nie chce (bo nie warto) się tutaj dłużej rozwodzić na temat prawdziwości ostatniego zdania wypowiedzi Tomka. Dla wszystkich "kumatych w temacie" jasne jest, że fantazja go nieco poniosła, a niebiesko-czerwoni nie wycofali się posłusznie pod naporem... butelek z mleka (zwłaszcza kiedy, jak przyznaje Tomek, butelek w kontenerach zabrakło!).

W ręce bytomian jeszcze przed meczem dostało się sporo szalików Legii. Gadżetów klubowych zbyt wiele wtedy jeszcze nie było i czasem... potrzeby nie nadążały za podażą! Jeden z kibiców Polonii opowiadał mi zabawną historię, jak Bamber tak zacięcie "walczył" o szalik ze... swoim kolegą, że o mało nie udusili (każdy ciągnąc w swoją stronę) przewiązanego nim ciągle kibica z Sosnowca! Sytuacje przytomnie uratował Korek, który widząc, że gorolowi "oczy wychodzą na wierzch", grzecznie poinstruował kolegów, zwracając się do nich słowami "kurwa, zdejmijcie mu ten szalik, a potem sie o niego napierdalajcie, zanim chuja gorolskiego całkiem udusicie!". Niedługo później, przed meczem (już na stadionie) na "rundę honorową" wokół murawy z wielką flagą Polonii zdecydował się Marian Mika. Natychmiast rzuciło się za nim w pogoń kilku chłopaków z Legii i jak się później okazało z Zagłębia Sosnowiec (między innymi młody Mazur). Sytuacja przez moment wyglądała dość groźnie, ale tylko do czasu, gdy Marian wziął flagę w jedną rękę, pokazując napastnikom trzymaną w drugiej niezłej wielkości "kose". Z innych ciekawostek warto odnotować fakt, iż z kibicami Legii na sektorze siedzieli fani... Ruchu Chorzów (chyba najbardziej nie mogli im tego darować, wtedy "sojusznicy" z ŁKS-u).

Wkrótce pod stadion, na którym do tej pory dominowała Legia, dotarła także olbrzymia grupa z Poznania. Wspomina Dariusz Godlewski, wtedy 18-latek, dziś znany poznański lekarz: ”...Kiedy główna grupa poznańska dotarła pod stadion, legioniści byli już na obiekcie. Masa ludzi czekała na przepuszczenie przez wąską furtkę. A te osoby, które już przeszły przez bramkę, były łatwym celem dla fanów Legii, którzy rzucali w nich z góry, czym popadło. Po chwili wyważona została brama wjazdowa, a mniej liczna Legia z myśliwego stała się zwierzyną i musiała się ewakuować ze stadionu. Zamieszki przeniosły się w okolice stadionu, także na pobliskie osiedle. Tam regularna bitwa trwała dobre dwie godziny... Karetki kursowały non stop, a wiele osób opatrywano na miejscu. Gros osób w ogóle nie korzystało z pomocy służb medycznych: kolega odciągał kolegę, prowizorycznie opatrywał mu ranę i po chwili wracali się tłuc. Pamiętam też, jak wyglądały trybuny stadionu Lecha podczas rozgrywanego kilka dni później meczu ze Śląskiem. Na trybunach więcej było szalików Legii niż Lecha, bo każdy chciał się pochwalić zdobyczą, a liczba osób w opatrunkach na głowach powodowała, że stadion wyglądał jak sanatorium na przepustce...".

Tomek z Warszawy pamięta taki obrazek: "...Na chodniku ktoś leży. Obok stoi nysa pogotowia ratunkowego, a nad leżącą postacią uwija się kilka osób w białych kitlach. W pewnym momencie jedna z tych osób powoli wstaje i w bardzo wymowny sposób, ze zrezygnowaniem, macha ręką. I po chwili wszyscy inni lekarze i sanitariusze powoli wstają i zaczynają zbierać narzędzia...". Podobnych relacji naocznych świadków wydarzeń jest więcej.

Ponieważ wszelkie informacje propaganda sukcesu tuszowała i nie zezwalała na ich publikacje, trudno po latach ustalić nawet przybliżoną ilość osób poszkodowanych. Według częstochowskiej Policji, "dokumenty dotyczące tego meczu zniknęły z archiwów Komendy Wojewódzkiej MO w Częstochowie przed 1989 rokiem". Marek Lubawiński, wtedy dziennikarz "Gazety Zachodniej" (dzisiejszej "Gazety Poznańskiej"), wspomina iż "ciężko było wyciągnąć informacje o skutkach zajść od milicji i ze szpitali". Jednak wiadomo iż rannych musiało być znacznie więcej niż wskazują oficjalne raporty. Chociaż brak dowodów na jakiekolwiek ofiary śmiertelne, nie można wykluczyć, że część ustnych opisów, w których autorzy twierdzą, iż widzieli trupy, jest prawdziwa.

Wszyscy świadkowie zdarzeń zgodnie podkreślają kompletną bezradność i nieprzygotowanie służb porządkowych. Sytuacja wymykała się spod kontroli. Szalikowcy przejęli wręcz kontrolę nad częścią miasta. "...Nikt nad tym bałaganem nie panował. Skala zamieszek przerosła oczekiwania wszystkich..." - twierdzi Godlewski. W trakcie meczu (z umiarkowanym sukcesem) zwaśnione grupy rozdzielał kordon żołnierzy służby zasadniczej. Dopiero po kilku godzinach do miasta dotarły milicyjne posiłki z ościennych województw (głównie ze Śląska), których przybycie ostatecznie zakończyło uliczne walki.

Część kibiców Polonii przeżyła jeszcze chwile "niepewności" w pociągu, w drodze powrotnej. Jak wspomina naoczny świadek, Darek: "... Gdzieś w okolicach Zawiercia do pociągu wsiadała jakaś spora grupa. Ktoś w wagonie zapytał: 'co to za ekipa tam weszła?'. A na to Bamber odpowiedział: 'To jakaś wycieczka z gitarą!'. Jakież było nasze zdziwienie, gdy ta "wycieczka" (około 200-osobowa!) okazała się grupą fanów Legii i Zagłębia! Każdy z nas miał już ciepło, bo wiadomo że wpierdol był nieunikniony... Ale wtedy coś już tam "iskrzyło" pomiędzy Polonią a Zagłębiem Sosnowiec i wszyscy byli w wielkim szoku, gdy Zagłębie obstało za nami, żeby nas nie napierdalać. Ale za to solidny wpierdol dostał Górnik! Ktoś musiał..."



Następnego dnia w niektórych krajowych tytułach pojawiły się bardzo wstrzemięźliwe wzmianki o zajściach w Częstochowie. W Sztandarze Młodych (jedynie w pierwszym, porannym wydaniu) ukazała się krótka wzmianka o jednej ofierze śmiertelnej. Z rzadka jedynie można było przeczytać nieco dłuższe opisy. Tak pisał 12 maja w pisał w "Gazecie Zachodniej" redaktor Zbigniew Kubiak: "... Tu i ówdzie na koronie stadionu dochodzi do drobnych potyczek. Są pierwsze ofiary. Przyglądam się starszemu panu. Ma zakrwawioną głowę. Po chwili opiekę nad nim roztoczyli sanitariusze. Karetki pogotowia ratunkowego kursują na linii stadion - szpital. Lekarze mają pełne ręce roboty. Są osoby ciężko ranne. W pewnej chwili dochodzi do walki na odległość. Z jednej i drugiej strony zaczynają lecieć butelki od piwa, pepsi, wódki i wina. Nie brak kamieni. Jeden z kibiców dostaje cios kamieniem w oko. Zaczyna się robić coraz niebezpieczniej, ofiarami padają spokojni kibice. Służba porządkowa nie interweniuje. Jest jej za mało. Sektory kibiców pustoszeją. Każdy ucieka przed butelkowymi pociskami. Po meczu ktoś wspomniał o ofiarach śmiertelnych. Faktem natomiast jest, że lekarze w szpitalu opatrzyli kilkadziesiąt osób. Były wśród nich przypadki ciężkich obrażeń. Wydaje się, że od czasu najazdu szwedzkiego, Częstochowa nie przeżywała takich chwil grozy".




autor: BOGDAN