/p>

Wspomnienia z historii: "Puchar Kibica jest nasz"
Wpisany przez BOGDAN   
środa, 11 sierpnia 2010 23:50

To był listopad, ostatni mecz ligowej jesieni 1972. Słabo spisująca się w tej rundzie Polonia Bytom podejmowała przy Olimpijskiej walcząca o czołowe lokaty w lidze Wisłę Kraków. Dla nas jednakże w tym dniu nie tylko mecz był ważny. Dosłownie dwa dni wcześniej zadzwoniono do klubu z redakcji "Sportowca" z zawiadomieniem, że "wysokie czynniki" przyjeżdżają do Bytomia, aby uroczyście wręczyć nam, kibicom Polonii Bytom, Puchar Kibica dla najlepszej piłkarskiej widowni w Polsce w 1972 roku. Puchar przyznawała redakcja tygodnika "Sportowiec", a patronat nad tą inicjatywą objął PZPN. Do Bytomia z tej okazji zawitali między innymi wiceprezes PZPN-u Wilhelm Bak oraz zastępca Redaktora Naczelnego "Sportowca" Stefan Grzegorczyk (późniejszy długoletni Naczelny "Piłki Nożnej"). Tydzień później ukazał się w "Sportowcu", nawiązujący do tego wydarzenia, dość obszerny materiał, którego fragmenty wykorzystałem w moim artykule.





W związku z rozwijającym się ruchem kibicowskim w Polsce, w tamtych czasach rozmaite gremia "bawiły się" w różnego typu rankingi klasyfikujące kibiców na polskich stadionach. Pamiętam, że w jednym z nich (bodajże "Przeglądu Sportowego") sumowano po każdym meczu punkty przyznane publiczności przez sędziego spotkania, kapitana drużyny gości oraz reportera redakcji. Taki system oczywiście nie mógł być obiektywny bądźl miarodajny. Choć prawdę mówiąc jego "miarodajność" zależała od definicji "najlepszej widowni". Być może miałoby to więcej sensu, jeśli za "najlepszą" przyjąć tą "najbardziej kulturalną", czyli np. witającą oklaskami ekipę gości, niewznoszącą żadnych (a już Boże broń niecenzuralnych!) okrzyków (a już, Boże broń tym bardziej, pod adresem sędziego!), nie "zaśmiecającej" bieżni stadionu różnego typu serpentynami, itp. W takim rankingu oczywiście zarówno my, jak i inne nieźle zorganizowane widownie nie mieliśmy szans. Nie wiem kto zebrał najwięcej takich "punktów", nie wiem nawet czy punktacje prowadzono do końca sezonu. Ogólnie wiadomo było, że jedyny prestiżowy w "środowisku" ranking polskich kibiców prowadzony był właśnie przez redakcję "Sportowca" przy współpracy z PZPN. Ciekawostką może tu być fakt, że mimo iż wiedzieliśmy o Pucharze, to tak naprawdę nikt nie znał zasad, ani nie widział żadnej "punktacji" (jeśli takowa w ogóle istniała). Po prostu pod koniec roku Redakcja ogłosiła, że zwyciężyła publika Polonii Bytom. O ile wiem konkurs nie był kontynuowany w następnym sezonie (a przynajmniej nie ogłoszono zwycięzcy). Prawdopodobnie stało się tak na skutek wielkiego "zawodu" jaki sprawiliśmy organizatorom i fundatorom Pucharu naszym późniejszym zachowaniem...



Tego listopadowego ranka pogoda nas nie rozpieszczała. Redaktor "Sportowca" wspomina o lejącym od rana deszczu i opadach śniegu, ale tego dnia zdarzyły się i dość intensywne burze oraz... gradobicie! Początkowo planowaliśmy zbiórkę kibiców na placu Thaelmana (obecnie Sobieskiego) i wspólny przemarsz ulicami miasta na stadion. Właśnie z powodu niesprzyjającej aury plan ten okazał się bardzo niepraktyczny, wręcz nierealny i w związku z tym z niego zrezygnowaliśmy. Niestety trochę nawaliła nasza wewnętrzna komunikacja i nie wszyscy o tej zmianie się dowiedzieli. Inni (Rozbark i Wesoła) postanowili (jak zwykle) po ulicach pomaszerować "mimo wszystko". Na placu zebrała się więc dość spora grupa naszych kibiców. Wtedy właśnie rozpętała się ta burza i gradobicie, które postanowili oni "przeczekać" w okolicznych bramach. W rezultacie tego... spóźnili się na mecz. A co gorsza, również na naszą przedmeczową uroczystość. Po odbiór Pucharu postanowiliśmy "podejść" większą, uformowaną w pochód grupą wprowadzoną przez chorążego ("Siwy") niosącego naszą reprezentacyjną flagę.



Kiedy nasz "pochód" zatrzymał się na bieżni intonując Hymn Polonii,
ja w asyście Amanta i Wacka podszedłem pod "trybunę główną", aby z rąk Redaktora Grzegorczyka, któremu asystowali wiceprezes PZPN-u Bąk oraz wiceprezes Polonii Karol Heczko, odebrać wraz z gratulacjami "nasz" Puchar Kibica.





Całą grupą zrobiliśmy następnie "rundę honorową" bieżnią wokół boiska prezentując Puchar zgromadzonej na trybunach widowni.



Kiedy maszerowaliśmy już po przeciwnej ("naszej") stronie stadionu zauważyliśmy, że przez główny tunel, a następnie przez środek boiska biegnie w naszym kierunku, krzycząc byśmy "poczekali", obwieszona fotograficznym sprzętem kobieta. Była to fotoreporterka katowickiego "Sportu" Halina Pindor, która... spóźniła się na uroczystość. Z tego powodu w "Sporcie" ukazało się następnego dnia jedynie poniższe zdjęcie z dość skromnym (zwłaszcza, jak na gazetę, było nie było, lokalną!) komentarzem:





Również autorstwa pani Pindor jest poniższe pamiątkowe, grupowe (niestety "niepełne", ponieważ część naszego "pochodowego" towarzystwa rozeszła się już po stadionie) zdjęcie z Pucharem.



Po latach, wciąż wszystkie twarze wydają mi się znajome. Niestety pamięć jest zawodna i tylko niektórych potrafię zidentyfikować z imienia i nazwiska. I tak w pierwszym rzędzie kucają (między innymi): Tadeusz Guzenda, Norbert Karpacz, Janusz Grześko ("Amant"), Leon Karpacz, Jurek Sitko, Andrzej Przybyszewski ("Suchy"), Wacław Tomaszek, Andrzej Opuchlik, Bogdan Kurek. W rzędach bezpośrednio za nimi rozpoznaje Andrzeja Szymczykowskiego ("Szymek"), "Szprotę", Józefa Przybyszewskiego ("Cygan") oraz Andrzeja Poroszewskiego, a wśród stojących: Marka Dębskiego ("Dupski"), Janusza Wilczańskiego, naszego "Tadzia" (w berecie), Andrzeja Skrzynkowskiego ("Skrzynia") oraz wystających "długaji": Janusza Szwedę i Jurka Poznańskiego ("Siwy").

Sam przebieg meczu z Wisłą nie warty jest większego komentarza. Polonia przegrała aż 1:4. Na meczu obecna była grupka kibiców Wisły z kilkoma małymi flagami. Choć krakowskiego klubu nigdy nie dążyliśmy specjalną sympatią (głównie z racji przynależności do gwardyjskiej, czyli milicyjnej federacji) to przy tej okazji (i po tym, jak złożyli nam gratulacje) zaprosiliśmy ich na sąsiedni sektor. Jednakże w miarę upływu czasu (i kolejnych bramek dla Wisły!) atmosfera zaczynała robić się nieco "przyciężka", więc "poprosiliśmy" Krakusów o ewakuację na przeciwległą stronę stadionu. Później słyszałem, że tam mieli jeszcze mniej szczęścia.

Na stadionie fotoreporter "Sportowca", Eugeniusz Warmiński, uwiecznił część naszego sektora umieszczając w centralnym kadrze trzech moich kolegów szkolnych z Technikum Elektronicznego: Andrzeja Opuchlika, Janusza Wilczańskiego i Janusza Szwedę.



Po meczu natomiast przeszliśmy do siedziby klubu na Koniewa (obecnie Kolejowa), gdzie przy kawie i ciastkach, w kameralnym gronie, spotkaliśmy się z gośćmi z Warszawy, a także naszym trenerem Henrykiem Kempnym oraz kapitanem drużyny Walterem Winklerem. Obecni byli także przedstawiciele zarządu Polonii z wiceprezesem Karolem Heczko. Spotkanie (głównie za sprawą naszego trenera i kapitana, którzy anegdotami ze swego polonijnego życia sypali jak z rękawa!) upłynęło w bardzo sympatycznym nastroju i było nawet chyba zbyt "cukierkowate". Niektórzy (jak np. Leon) chyba się nawet nieco nudzili (patrz zdjęcie poniżej). Chyba nigdy przedtem, ani potem nie widziałem tylu naszych kibiców w białych koszulach, w marynarkach czy "pod krawatami"!



W spotkaniu brał oczywiście czynny udział redaktor Stefan Grzegorczyk, który ze swoich notatek "zmontował" taki wywiad z naszym wiceprezesem:



Bardzo sympatycznych i miłych dla nas wywiadów redaktorowi "Sportowca" udzielili też kapitan Polonii, Walter Winkler oraz trener Henryk Kempny:



Muszę powiedzieć (i było to nie tylko moje zdanie), że materiał opublikowany w "Sportowcu" nieco nas zawiódł. Rozmawialiśmy, jako kibice, z redaktorem Grzegorczykiem dość sporo i na różne tematy (ja sam spędziłem z nim na rozmowie przed spotkaniem w klubie co najmniej 15 minut). Mówiliśmy o problemach organizacyjnych i barierach administracyjnych, o sytuacji w polskiej piłce nożnej, przyczynach kryzysu w Polonii, itp. Redaktor uznał jednak, iż nasze opinie albo nie były wystarczająco interesujące bądź... nie nadawały się do druku. Doszliśmy w naszym gronie do wniosku, że tak naprawdę nie interesowało go życie kibicowskie, a tematem jego "zadania domowego" w Bytomiu była "wychowawcza rola sportu w kształtowaniu socjalistycznej świadomości młodego pokolenia". Dowodem na tą tezę może być sposób, w jaki zakończył on swój artykuł:



Oczywiście na zakończenie nie obyło się bez pamiątkowego zdjęcia grupowego z naszym Pucharem, najnowszym trofeum Polonii na tle tych wszystkich innych.



Bezpośrednio z klubu przeszliśmy już małą "kadrową" grupką do restauracji przy ul. Moniuszki o pięknej nazwie "Polonia", aby należycie kontynuować ten dzień i w końcu... oblać ten Puchar! Łączy się to z ciekawą anegdotą: otóż, kiedy już po paru "głębszych" przeciskaliśmy się z Wackiem chwiejnymi krokami do toalety (wciąż ubrani "wyjściowo" i z plakietkami Polonii wszytymi w marynarki) dało się słyszeć głośne wyrazy dezaprobaty ze strony współbiesiadników siedzących w lokalu, konkludujących: "No i jak oni mają potem dobrze grać, pijaki jebane!". Pamiętam jeszcze, że upojną noc kończyliśmy w mieszkaniu Kazia Kalinowskiego (przy Moniuszki) i... więcej nie pamiętam już nic!


Puchar Kibica przez wiele lat dumnie prezentował się stojąc w gablocie obok tych najcenniejszych i bardziej znaczących. Jeszcze w latach 90. udało się go "zlokalizować" jednemu z naszych kibiców gdzieś w kącie w lokalu (a raczej baraku) klubowym przy stadionie. Później jednak podzielił los wielu cennych pamiątek, które w niewiadomych okolicznościach zaginęły. Niektóre z nich (między innymi sztandar klubowy) zostały później w różnych miejscach i różnymi sposobami odnalezione. Pozostaje żywić zatem nadzieję, że i nasz Puchar powróci kiedyś na swoje, należne mu miejsce...




autor: BOGDAN